na drugi dzień, eskortowani przez czterech żołnierzy jawańskich i kaprala europejczyka, mieli być odprowadzeni do Salatigi.
Chociaż jest to nie tak wielkie przewinienie taka eskapada, za którą czeka tylko 8 dni aresztu, ale przepisy są surowe. Eskorta, która prowadzi, ma nabite karabiny i ma prawo obchodzić się z aresztowanymi, jak z więźniami. Kapral, Holender, młody chłopiec, bardzo względny, pozwolił w drodze odpoczywać po wioskach, gdzie eskortowani obficie raczyli się arakiem, którego tu w żadnej wsi nie brak. Rezultat był taki, że, podpiwszy sobie, zaczęli się buntować i przekomarzać z eskortą, położyli się pod drzewami i nie chcieli iść dalej. Kapral znalazł się w najkłopotliwszem położeniu. Nie pomagały ani rozkazy, ani perswazje, zagroził im więc strzelaniem. Francuzi, widząc przed sobą Jawańczyków, niewiele sobie z nich robiąc, uzbroili się w bambusy, których wszędzie pełno, i rzucili się na nich, jak szaleńcy.
Kapral zakomenderował ognia. Padły cztery strzały. Dwóch nieszczęśliwców leżało na ziemi, jeden z przestrzelonem gardłem, a drugiemu kuła przeszyła piersi na wylot. Skonali natychmiast. Dwaj pozostali uciekli. Oni to przynieśli wiadomość do Salatigi, skąd natychmiast wysłano ambulans z doktorem.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/141
Ta strona została przepisana.