Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/149

Ta strona została przepisana.

turalnie, nic nam nie pozostawało, jak go przeprosić, tłómacząc się nieświadomością. Na tem się skończyło. W każdym razie nieprzyjemnie nam było i zaraz też wynieśliśmy się ze wsi.
Zrobiwszy kilkanaście kilometrów, dotarliśmy do Malaganu. Po dwudniowym pobycie między europejczykami, udajemy się w dalszą drogę w kierunku Donkorbon, gdzie także jest garnizon wojskowy. Idziemy bardzo wolno bez oznaczonych naprzód etapów, a na noclegi obieramy wsie największe i ładnie położone po drodze. Strzelamy często synogarlice, których się dużo spotyka. Mięso ich doskonałe, a są tak nieostrożne, że dają się podejść zblizka, nieprzyzwyczajone do strzałów, nikt tu bowiem nie strzela, gdyż Jawańczykom broń palna jest wzbroniona.
W całej tej naszej podróży nie spotykamy wcale koni. Jawańczycy wcale ich nie hodują. W miasteczkach tylko mają je europejczycy i to wszystkie sprowadzone albo z Europy, albo też, jak w kawalerji, z Australji. Za to wszędzie mnóstwo bawołów. One to uprawiają ziemię i ciągną ciężkie wozy. Zwierzęta te są posłuszne Jawańczykom, europejczyków nie lubią. Zdarza się, że, dojrzawszy europejczyka na drodze, gonią go, a biada temu, kto dostanie się pod ich rogi i kopyta. Sam miałem raz taki