Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/150

Ta strona została przepisana.

wypadek i, gdyby nie grube drzewo, za które się schowałem i z za którego bawół nie mógł mnie wydostać, żleby się skończyło. Z dziesięć minut kręciłem się koło drzewa, a on zachodził to z jednej, to z drugiej strony, rycząc i kopiąc nogami z wściekłości. Szczęście, że nadszedł chłopak jawański i z łatwością go odpędził.
W jednej dużej wsi trafiliśmy na jakąś uroczystość: cała wieś urządzała pochody, a co kilkanaście domów nieodzowne tandaki, którymi nie bardzo się zachwycamy. Koniec dopiero tej zabawy był zajmujący, bo nigdy nie widzieliśmy nic podobnego.
Zaraz za wsią płynie rzeczka; otóż Jawańczycy napędzili kajmana, zagrodzili z dwóch stron, tak, że między jedną a drugą przegrodą było może z 50 metrów. Zbliża się pochód ze śpiewami, z gromady występuje młody człowiek, lat może ze 20, cały obnażony, z przepaską tylko na biodrach. W zębach trzyma „krys“, to jest puginał, jakiego używają Jawańczycy. Jednym susem jest w wodzie. Muzyka z tamtamów złożona urządza piekielny hałas, wszyscy krzyczą przeraźliwie i rzucają różne przedmioty w wodę. Biedny kajman chowa się gdzieś głęboko. Jawańczyk daje nurka i tam pod wodą odbywa się walka.