Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/164

Ta strona została przepisana.

Aczyńcy, dobrze ukryci, bronią przejścia rzeki. Trwa ta strzelanina z godzinę. Nakoniec zdołano po tych bezdrożach przeprowadzić kilka armat. Po kilkunastu strzałach, kolumna przeszła rzekę. Dodać trzeba, iż rzeka, chociaż bardzo bystra i głęboka, ale wązka.
Niedługo przeciąga przed nami transport rannych. Widzimy ze trzydzieści tandu (długi bambus, do którego przymocowany hamak płócienny, w którym umieszcza się rannego. Niesie go dwóch kulisów, a obok idzie dwóch na zmianę). Smutny to widok te płótna, całe przesiąknięte krwią. Niemiłe to na nas robi wrażenie. Mimowoli przychodzi myśl do głowy, że za chwilę którego z nas nieść będą.
Przychodzi rozkaz, aby iść naprzód. Zagłębiamy się w las. Ledwie zrobiliśmy parę kroków, strzały zaczynają padać ze wszystkich stron.
Odpowiadamy na nie na ślepo, bo nikogo nie widać.
Kroczymy ścieżką gęsiego. Ani się rozwinąć w kolumnę, ani żadnego obrotu wykonać. Idziemy możliwie szybkim krokiem, żeby się prędzej wydostać na jaką polankę ryżową.
Przy kolumnie mamy dwóch szpiegów, którzy nas prowadzą; mówią, że wkrótce będzie duża wieś.