Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Cztery godziny już jesteśmy w marszu, a nie wiem czy z pięć kilometrów zrobiliśmy. Upał nieznośny. Żołnierze rwą liście bananowe, składają we czworo i wkładają do kepi. To troszkę odświeża głowę, bo te liście są zawsze pełne wody.
Gęstwina zaczyna się zmniejszać. Wychodzimy na pole z trzciną cukrową. Zdala widać kilka domów. Zbliżamy się do wsi.
Kolumna się zatrzymuje. Jeden pluton wysyłamy na rekonesans.
Po chwili dowiadujemy się, że wieś jest opuszczona. Wychodzi na nasze spotkanie kilku starców. Pierwsza to wieś, jaką spotykamy w Aczynie. Domów może z 50, wszystkie zbudowane solidnie stoją na palach. Do każdego wchodzi się po schodach. Pale, belki, krokwie, wszystko z twardego drzewa, zwanego Żelaznem, ściany przewiewne z dartych bambusów, dachy śpiczaste, kryte liśćmi palmowymi.
Wszystkie te domy porządnie wyglądają, a niektóre mają ozdoby z wyrzynanych desek, coś podobnego jak domy w Zakopanem.
Ze zwierząt domowych, oprócz kóz, psów i gdzieniegdzie bawołów, nic nie widać. Z ptactwa widzimy tylko kury. Ryżu, cukru, kawy nie brak, a najwięcej nas uderza to, że prawie w każdej chacie znajdujemy dywany, i to nie