Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/171

Ta strona została przepisana.

Przyciśnięci do ziemi, krzyczymy co sił w piersiach: „Nie strzelać!“ Usłyszeli nasze rozpaczliwe wołanie. Rzecz się wyjaśniła. Kapitan kompanji jawańskiej, nie wiedząc, że jesteśmy na przodzie, a słysząc strzały i nas biegnących, zakomenderował ognia, pewny, że to Aczyńcy.
Szczęście, żeśmy leżeli, bo pewno nie wieluby nas zostało.
Po krótkiej naradzie i na przedstawienie przewodnika, że trzeba obejść pozycję, bo z drugiej strony wioska dotyka polanki i stamtąd będzie lepiej strzelać, rozdzieliwszy się na dwa oddziały, okrążamy wioskę.
Trzeba obejść może z kilometr. Aczyńcy zaraz ras wyśledzili i strzelają gęsto. Nie odpowiadamy nawet i posuwamy się jak możemy najprędzej. Wpadamy na pole trzcinowe. Stąd na jakie 300 metrów widać już domy.
Po kilkunastu naszych salwach ogień ich słabnie. Kompanja Jawańczyków idzie na bagnety. My zostajemy w asekuracji. Aczyńcy bezładnie uciekają. Znaleźliśmy 6-ciu zabitych, rannych widocznie uprowadzili. Z naszej strony mieliśmy 2-ch Jawańczyków zabitych i 5-ciu rannych, oraz jednego europejczyka rannego.
Po spaleniu wsi powróciliśmy do obozu.