Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/174

Ta strona została przepisana.

Komendant kolumny, ufając temu, zamiast całą noc trzymać wszystkich pod bronią, gotowych każdej chwili, ograniczył się do zwykłych wart. Reszta kolumny używała odpoczynku.
Koło obozu przestrzeń nie była wycięta. Aczyńcy w wielkiej cichości podsunęli się na kilkadziesiąt kroków. Zaledwie warty dały pierwsze strzały, nieprzyjaciel był już w środku obozu, robiąc na prawo i lewo. Nie było czasu w tym zamęcie ani się sformować, ani jakiś ład zaprowadzić. Nastąpiła straszna rzeź. Żołnierze strzelali na oślep na wszystkie strony, mordując się wzajemnie, bo noc była ciemna.
Co się tam działo, przechodzi pojęcie. Podpułkownik, komendant kolumny, będąc już ranny, z przestrzeloną ręką, dopadł konia, a znalazłszy koło siebie trębacza, wydostał się z nim z tego piekła, dopadłszy zaś jakiejś małej polanki o kilkaset kroków, kazał trąbić na odwrót i zbieranie się. Ci z żołnierzy, którzy jeszcze mogli się wydostać, pośpieszyli do niego. Tym sposobem ze 200 ludzi zostało uratowanych.
Pułkownik, sformowawszy ich, ruszył natychmiast w pomoc pozostałym w obozie, ale tu już nie było komu pomagać ani kogo ratować. Gdzieniegdzie tylko odzywał się jakiś jęk żałosny, a wszędzie cichość grobowa. Nasi,