Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/178

Ta strona została przepisana.

Mieliśmy z sobą kilkanaście tandu, ale kulisowie rozbiegli się. Co tu robić z rannymi, których liczba co chwila się powiększa? O zabitych już mowy niema. Rozpaczliwe położenie — a tu niezadługo zabraknie naboi; wtedy wytną nas do nogi. Cała nadzieja, że Lombaro, które słyszy taką strzelaninę, wyśle pomoc.
Kilkunastu rannych ciągniemy jak możemy za sobą, ale wielu zostało. Mamy już zaledwie po 20 naboi, to też prawie, że nie odpowiadamy. Cofnęliśmy się może ze 300 kroków. Aczyńcy, widząc to, całą masą wyszli z lasu, aby dobijać rannych. Trzy nasze salwy powstrzymały ich. Lecąc w taką zbitą masę, kule nasze dobrze ich wzięły. Zaraz się też cofnęli, ciągnąc za sobą kilkunastu zabitych i rannych.
Z dwóch żołnierzy, co byli przy mnie, jeden, Belgijczyk, został raniony, a drugi, Szwajcar, zabity.
Ja miałem strzaskaną manierkę, wiszącą u boku. Kepi moje także pewno dostało, bo gwałtownie spadło z głowy. Nie miałem czasu ani mu się przyglądać, ani też podnosić.
Naraz słyszymy trąbki. Jakaż radość wstępuje nam w serca! Teraz już nie żałujemy ostatnich naboi.