Co kilka dni długi szereg tandu z rannymi, a najwięcej z chorymi wysyła się do Kratonu, a stąd okrętem szpitalnym na Jawę.
Smutną bardzo wiadomość odebrałem: nasz serdeczny przyjaciel Wrzosek przy eskortowaniu jakiegoś transportu został raniony. Kula strzaskała mu poniżej kolana nogę. Zapewne będą musieli ją amputować. Wysłali go do Kratonu. Przed paru dniami był jeszcze u nas, ale biedak, jakby przeczuwając nieszczęście, był jakiś nieswój. Nie mogliśmy go rozruszać, pomimo kilku kieliszków koniaku.
Van-Vin i Benda żartowali sobie z niego, że się zakochał w Aczynce, które, mówiąc nawiasem, są brzydkie i wstrętnie brudne, a przytem uciekają od nas, jak od djabłów.
Już ta kampanja zaczyna nam na dobre dokuczać. Wszyscy jesteśmy jeśli nie zupełnie chorzy, to okropnie zmęczeni i zdenerwowani. Ja i Van-Vin trzymamy się stosunkowo dobrze. Codziennie naczczo wypija się kieliszek chiny.
Doszedłem do przekonania, że żołnierz europejski wytrzymuje nawet trudy lepiej, niż krajowy, i nie tak się poddaje chorobie. Jawańczyk, jak tylko febra go zmęczy, kładzie się na ziemi i już jest do niczego.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/180
Ta strona została przepisana.