Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/182

Ta strona została przepisana.

z rzędu straszna ulewa. Woda leje się potokami, niebo się zaciemnia, a rozświetlają je tylko błyskawice i zygzaki uderzających piorunów.
Pomimo takiej pory, czujność w obozie nie może słabnąć ani na chwilę. Wycieczki i patrole codzienne. Brnie się po kostki w błocie, bo, pomimo upałów, ziemia nie może pochłonąć takiej masy wody i ledwie zacznie obsychać, już druga taka sama ulewa. Trzeba być przygotowanym, że to potrwa ze trzy miesiące.
Znowu bolesną stratę ponieśliśmy, a ja w szczególności jako Polak. Na tyłach naszych przedarła się jakaś banda. Wysłano z naszej kulumny jedną kompanję z dwiema armatami. Aczyńcy na duży dystans rozpoczęli strzelanie. Mało która z kul dochodziła, piechota więc nasza nie odpowiadała, artylerja tylko rzuciła kilka granatów.
Komenderując swą armatą, biedny Benda ugodzony został kulą w głowę i zginął na miejscu. Ze wszystkich on jeden biedak tę wycieczkę przypłacił życiem. Nie było nawet ani jednego rannego.
Przyniesiono go tu do obozu.
Oddaliśmy mu ostatnie honory wojskowe i pod rozłożystą palmą złożony został na wieczny spoczynek.