Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/185

Ta strona została przepisana.

kucza, to moskity, których miljardy nas obsiadają. Twarze i ręce mamy opuchnięte, a tu ani nawet dymem odstraszyć ich nie można.
Nad samem ranem usłyszeliśmy jakiś szelest i ciche nawoływanie. W tej chwili rzucono cztery bomby rozświetlające, a jedna ściana czworoboku otworzyła czterorzędowy ogień. Po tej salwie wszystko ucichło. Aczyńcy zawiedli się w swych rachubach. Zapewne myśleli, że naboje nam zamokły.
Od rana znowu gorączkowa praca: woda z obozu już ustąpiła, trzeba znowu wszystko przetransportować. Palisady w wielu miejscach powyrywane. Upłynie z tydzień, zanim wszystko do pierwotnego porządku się doprowadzi; most także trzeba zbudować, bo ze starego niema śladu.
Kolumna po drugiej stronie nic prawie nie ucierpiała. Obóz jej jest o wiele wyżej położony i z tamtej strony rzeka tak szeroko nie rozlała.
W tej porze deszczowej robimy mniej wycieczek. Kolumna i tak literalnie topnieje, a szczególnie beri-beri masę ofiar zabiera. Posiłki nadchodzące nie wystarczają na wypełnianie luk.
Oficerowie także się ciągle zmieniają, co jest wielką szkodą dla całości. Ledwie, że się