Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/187

Ta strona została przepisana.

sów rozszerza drogę. Z wielkim trudem wydostaliśmy się na otwartą przestrzeń. Pole ma może z kilometr. Kiedyś musiała być ziemia uprawna, ale oddawna leży odłogiem. Ledwie żeśmy się skoncentrowali, a już Aczyńcy rozpoczęli strzelaninę. Na drugim końcu pola leży kampong Senelop z bentingiem.
Kolumna, uformowawszy się plutonami, posuwa się naprzód, nie odpowiadając na bezładne strzelanie, tembardziej, że tylko kiedy niekiedy kula świśnie nad głową i to zapewne z naszych zabranych karabinów. Z ich broni na ten dystans kule wcale nie dochodzą.
Podeszliśmy może na jakie 500 metrów. Ogień ich zaczyna nam dokuczać: mamy dwóch zabitych i kilku rannych. Czołowe nasze kompanje strzelają salwami, pomimo to ogień ich nie słabnie. Benting jest zabezpieczony wałem i palisadą, tak, że kule karabinowe niewiele mu szkodzą. Nadjeżdżają więc armaty. Po jakich dwudziestu strzałach granatami, Aczyńcy ratują się ucieczką. Straty ich muszą być dotkliwe. Samych zabitych w bentingu naliczyliśmy 32. Rannych nie znaleźliśmy, więc ich uprowadzili. Z naszej strony mieliśmy trzech zabitych i jedenastu rannych.
Dowiaduję się, że między rannymi jest także sierżant Van-Vin. Lecę natychmiast do