chom kokosowym. Ogień armatni idzie z meczetu. Z za wału i z gęstwin Aczyńcy rażą nas z broni ręcznej. Jest chwila, że nam bardzo niewygodnie. Kopiemy na poczekaniu dołki, aby się jako tako uchronić.
Zanim artylerja zdążyła nadciągnąć i uformować się w baterje, pierwsze nasze cztery kompanje poniosły dotkliwe straty: trzech oficerów zabitych, sześciu rannych, żołnierzy i podoficerów coś ze 60 ubyło z szeregów.
Dopiero kiedy dwanaście armat i cztery moździerze rozpoczęły rzucanie granatów, ogień Aczyńców zmiejsza się, ale nie ustaje. Nie można na razie próbować przejścia rzeki.
Po kilkudziesięciu strzałach artylerji, armaty Aczyńców umilkły, już to zupełnie zdemontowane, już to opuszczone. W murze widać duży wyłom. Meczet się pali. Aczyńcy opuszczają go gromadnie, aby z zarośli bronić przejścia rzeki. W tej właśnie chwili duże straty ponoszą, bo artylerja, widząc ich uciekających, praży bez litości szrapnelami, a i ogień naszej piechoty jest gwałtowny.
Po dwóch godzinach takiej obopólnej strzelaniny, w ciągu których artylerja ani na chwilę nie milkła, ogień Aczyńców słabnie o tyle, że dwie kompanję z 11-go bataljonu dostają rozkaz w bród przejść rzekę.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/189
Ta strona została przepisana.