Pomimo że artylerja ostania ich przejście, ogień znowu się wzmaga, a co gorsza, pierwsze szeregi, które są już w rzece, muszą się wracać, bo prąd jest tak silny, że żołnierzy porywa. Kilku utonęło. Następuje zamieszanie, bo i ogień z zarośli ich parzy. Trąbią więc na odwrót.
Artylerja rozpoczyna jeszcze silniejszy ogień, nakoniec ogień Aczyńców milknie. Gdzieniegdzie tylko odzywają się pojedyńcze strzały. Wtedy to komendant nasz wysyła kilku najlepszych pływaków, aby się dostali na drugą stronę i przeciągnęli liny, które zostały z tej i z tamtej strony rzeki uwiązane do wielkich drzew.
Aczyńcy, widząc to, jeszcze i teraz chcieli przeszkodzić. Kilkudziesięciu z wielkim krzykiem, z klebanami w ręku, wypadło z zarośli, chcąc zarąbać tych, co wiązali liny. Ale ledwie kilkanaście kroków zrobili, dwie armaty kartaczami ich powitały. Zostawiwszy kilkunastu zabitych, w popłochu się cofnęli.
Jak tylko liny zostały umocowane, żołnierze zaczęli przechodzić, trzymając się jedną ręką liny. Pomimo prądu, który podrywał nogi, dostaliśmy się na drugą stronę prawie bez strat.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/190
Ta strona została przepisana.