Przechodząc przez korytarze na śledztwo, spotykałem żołnierzy spacerujących, między innymi zauważyłem młodego o twarzy inteligentnej kaprala z Gardę Mobile. Ile razy przechodziłem, zawsze mi się kłaniał i mówił: „Bonjour, Monsieur le Polonais!“ Odpowiadałem ukłonem i na tem się kończyło, bo żandarm nie pozwalał rozmawiać, a zresztą czasu nie było w przejściu.
Ciężki mój smutek zaczął przemieniać się w jakąś apatję. Całemi godzinami siedziałem nieruchomy, zdaje mi się, że o niczem nie myślałem.
Kiedy niekiedy zaglądała do mnie siostra miłosierdzia, pocieszała, jak mogła, ale dotąd nic zrobić nie była w możności. Widząc, że jestem mizerny, przysłała mi doktora, który mi oczywiście nic nie pomógł, bo jedynem lekarstwem dla mnie byłaby wolność.
Dzień za dniem tak upływał.
Pewnego dnia dało się słyszeć drapanie do drzwi. Przysunąłem się więc prędko i usłyszałem pytanie, czy chcę papierosa. Naturalnie odpowiedziałem, że tak, i wkrótce przez dziurkę od klucza wsunęła się dutka skręcona, jak gruby ołówek, a w niej troszkę tytoniu na parę papierosów, kilka zapałek i bibułka. Z jakąż radością odebrałem tę pożądaną dla mnie przesyłkę!
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/20
Ta strona została przepisana.