Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/203

Ta strona została przepisana.

Ale, pomimo że kaliber naszych rewolwerów jest duży, jednakże nie jest to broń na tygrysa. A zresztą, co to za strzał, gdy konie się kręcą i ledwie je można utrzymać.
Puściwszy lejce koniom, przelecieliśmy z kilometr szalonym galopem i dopiero się uspokoiły.
Z całej tej przygody przyszedłem do przekonania, że ani my, ani też tygrys, z blizka nie chcieliśmy się spotkać, ale przynajmniej teraz mogę powiedzieć, że widziałem tygrysa na swobodzie.
Parę tygodni nie byłem w Samarang. Otóż, ledwieśmy wjechali w granice miasta, dowiedziałem się, że panuje cholera. Oddawszy konia człowiekowi, biegnę do koszar i następnie dowiaduję się, że kilku dobrze mi znajomych już pochowano.
Szpital przepełniony. Codziennie po kilkunastu ludzi umiera. Na wszystkich znać przygnębienie. Pomimo środków zaradczych, zaraza szerzy się gwałtownie. Nikt nie jest pewny jutra.
Z każdym dniem więcej chorych zapada; w całem mieście żałoba. Sklepy pozamykane, ruch na ulicach ustał; dochodzi do tego, że jak się nie widzi którego ze znajomych dzień lub dwa, to już nie śmie się o nich pytać, aby nie usłyszeć, że już pochowany.