przestaje pić i gra z nieuwagą. Zaczynamy z niego podrwiwać, ale spostrzegam, że twarz zaczyna mu się zmieniać. Po cichu komunikuję to siedzącemu obok koledze, a on potwierdza moje spostrzeżenie. Wlewam mu do kieliszka kilkanaście kropli chlorodyny. Wypił, powiada: „to głupstwo“ i gra dalej. Wszyscy już jesteśmy tem przygnębieni. Po chwili rzuca karty i zrywa się, mówiąc: „źle się czuję — i do mnie cholerka się bierze, ale ja się jej tak łatwo nie dam“.
Z mojej kwatery jest paręset metrów do szpitala wojskowego. Chcemy go prowadzić pod rękę, ale sam idzie, siląc się na żarty. Wchodzimy: jest pomoc, bo dzień i noc kilku doktorów dyżuruje.
Doktór, który obejrzał Lafonta, polecił go umieścić na sali. Zwróciłem uwagę, że jak go oglądał, to go uszczypnął i podniósł skórę na ręku.
Wziąwszy doktora na bok, zapytuję, jak go znajduje? Krótka odpowiedź:
— Zgubiony!
To coś okropnego! Nie mogę się tak z nim rozstać. Idę na salę. Siadam koło niego. Bierze mnie za rękę i z pół godziny jeszcze rozmawiamy.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/205
Ta strona została przepisana.