Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/23

Ta strona została przepisana.

Żandarm w korytarzu salutuje; przed bramą szyldwach prezentuje broń. Zdaje mi się, że te wszystkie honory są dla mnie.
Porucznik Zieliński zabiera mnie do swej kwatery. Zjadamy wesoło śniadanie. Zapoznałem się z kilkoma młodymi oficerami, a po południu idziemy do kapitana Szustra, komendanta 8-ej kompanji franc-tireur’ów (wolnych strzelców) bataljonu altkirchskiego. Tutaj czytają mi regulamin wojskowy. Podpisawszy się, że wstępuję, jako ochotnik, na kampanję przeciwko Niemcom, zostaję ostatecznie przyjęty.
Idziemy do magazynu, ubieram się po wojskowemu, zachowuję tylko moje wysokie buty, które uważam za lepsze, niż ich kamasze sukienne. Jako uzbrojenie dostaję szaspot i szablę-bagnet; ładownica i 100 naboi kompletuje uzbrojenie. Kompanja moja, w liczbie około 180 ludzi, składa się przeważnie z Alzatczyków — połowa prawie z wysłużonych żołnierzy.
Ja tylko i porucznik jesteśmy cudzoziemcami; zaprzyjaźniam się zaraz z młodym, jak i ja, chłopcem, sierżantem-furjerem, nazwiskiem Adam. Jest synem weterynarza. Bardzo miły i wesoły chłopiec. Rodzice jego mieszkali w Belforcie.
Na drugi dzień zaczyna się służba, dwie godziny rano i dwie po południu mustry, której się uczę z łatwością.