Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/27

Ta strona została przepisana.

Zima w roku 1870–71 była bardzo ostra w całej Francji, a cóż dopiero nad granicą Szwajcarji; mrozy dochodziły 18 stopni, śniegi ogromne; służba więc w tych warunkach była bardzo ciężka. Każdej prawie nocy po dwa lub trzy alarmy; ja z moją kompanją najczęściej w przedniej straży, to jest o jakie 500 metrów przed wsią, przed samym nieprzyjacielem w szczerem polu, kopaliśmy dołki, paliliśmy w nich małe ogniska, ale ciągle trzeba było je przysypywać śniegiem, aby płomień nie buchnął, bo zaraz mieliśmy gościa w postaci 12-centymetrowego granatu; nieraz po dwa dni nas nie luzowano, albowiem rezerw było mało.
Strasznie byliśmy wyczerpani. Pamiętam, że na posterunku, w śniegu wyżej kolan, ani na chwilę przystanąć nie mogłem, gdyż w tej chwili sen mnie ogarniał. Pomimo pewności, że nieprzyjaciel się skrada, niepodobna było się przezwyciężyć, bo oczy same się zamykały.
Kładłem bryłki lodu i śniegu za kołnierz, aby się otrzeźwić.
Każdej nocy strzelanina. Najczęściej były to ataki, że tak powiem, próbne.
Prusacy posuwali się na jakieś 600 do 800 metrów pod wieś, a straciwszy trochę ludzi, bo, oprócz ognia ręcznego, artylerja z fortów zasy-