Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/29

Ta strona została przepisana.

Parę minut opóźnienia z wyjściem, a byłby nas ten sam los spotkał.
W Perousse nie było lepiej, niż w Danjoutin; ten sam rodzaj służby i ciągłe nocne utarczki.
Kompanja moja zmalała ogromne i już co prawda zmęczeni byliśmy tem oblężeniem.
Pewnej nocy wyszliśmy na rekonesans w 100 ludzi; dowodził por. Zieliński; ja szedłem zaraz przy nim. W blizkim lasku z największą ostrożnością posuwaliśmy się gęsiego. Wtem słyszymy jakiś szmer i „Wer da?“ się rozlega. Żołnierze nasi na ślepo, bez komendy odpowiadają ogniem i rzucają się naprzód. Prusacy ledwie po kilku strzałach, zestrachani, zbici w kłąb, rzucają karabiny i poddają się. Było ich 30 i dwóch podoficerów.
Otoczywszy i rozbroiwszy ich, pośpiesznie wracamy, żeby nam czasami jeńców nie odbito.
Pierwszy raz tak zblizka widzę Prusaków.
Porucznik Zieliński dobrze mówi po niemiecku, więc bada ich, jakim sposobem znaleźli się w lesie. Okazuje się, że to był patrol wysłany na zwiady, który zbłądził w lesie, bo noc była ciemna.
Większa część tych więźniów nie mówiła wcale po niemiecku: byli to Poznańczycy świeżo