powołam do wojska. Zaraz też gruchnęła wieść, że to są Rosjanie przebrani.
Nasi jeńcy z początku ogromnie byli przestraszeni, bo ich oficerowie opowiadali, że wziętych do niewoli wolni strzelcy rozstrzeliwali, ale gdy się porucznik odezwał po polsku, a ja ich upewniłem, że im włos z głowy nie spadnie i że teraz skończyło się ich utrapienie, nie posiadali się z radości, tylko ich podoficerowie chmurnie na nas spoglądali.
W kompanji mojej był także jeden sierżant Francuz, który mówił parę słów po polsku: był on guwernerem w Polsce; w 63 r. wstąpił do powstania, następnie, wzięty do niewoli, kilka lat przesiedział na Syberji. Okazywał mi wiele sympatji i niejedną grzeczność mu zawdzięczam.
W rzadkich chwilach wolnych od służby porucznik Zieliński zabierał mnie często do swojej kwatery; czasami wychodziliśmy za linję wedet, pokryjomu.
Porucznik brał szaspot i, podszedłszy jak można było najbliżej, spędzaliśmy placówki pruskie; po paru strzałach zregulowawszy wizjery, takeśmy im dokuczali, że musieli ciągle zmieniać miejsce. Widocznie kule nasze zaczynały ich niepokoić. Na ten dystans nie odpowiadali ze swych karabinów, które biły na 600 do 800
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/30
Ta strona została przepisana.