Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/31

Ta strona została przepisana.

metrów, kiedy szaspoty strzelały dobrze na 1 200 metrów.
Czasami wysłali parę granatów do nas, a kiedy za blizko nas padały, wtedy z wesołemi żartami wracaliśmy do siebie, ciesząc się, żeśmy ich kilku wyprawili na tamten świat, a wszystkich wyprowadzili z cierpliwości.
Zima nam srodze dokuczała. Szczęście, że Belfort był dobrze zaprowiantowany. Mięsa solonego, mąki, sucharów, wina i wódki nigdy nie brakło. Administracja wojskowa codziennie rozdawała żywność cywilnym, których los był bardzo smutny, przez ciągłe bombardowanie wielu bardzo zginęło, a przytem głód wśród nich panował.
W połowie stycznia pułkownik Denfert wysłał parlamentarza do głównej kwatery pruskiej, prosząc ze względów ludzkości, aby pozwolono starcom, kobietom i dzieciom opuścić Belfort. Odpowiedzieli odmownie, twierdząc, że im więcej ust do żywienia, tem prędzej Belfort się podda. Jednakże omylili się w swych rachubach.
Już to humanitarnością Prusacy nie odznaczyli się w tej wojnie.
Pewnego dnia, w drugiej połowie stycznia, mróz był piekielny. Kompanję moją zluzowano z placówki i w domach, chociaż zbombardowanych, zajęliśmy kwatery; żołnierze powyry-