Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/33

Ta strona została przepisana.

„Prusacy w mieście!“ Nakoniec oprzytomniał i w mgnieniu oka wciągnął na siebie ubranie.
Z pałaszem i rewolwerem w ręku wybiegł. Ja za nim. Na schodach omarzniętych noga mi się poślizguje i spadam aż na dół. Potłukłem się porządnie, lecz niema czasu o tem myśleć. Cudem szaspot nie wystrzelił, bo był nabity, a tłukł się o schody.
Wypadam na ulicę. Kule już na dobre świszczą.Schylam się i biegnę, co sił starczy, do mojej kompanji. Zastaję ją już na stanowisku w szańcach.
Porucznik Zieliński broni lewego szańca ze swoim plutonem. Kule gęsto idą, ale wysoko. Nieprzyjaciel może o jakie 700 lub 800 metrów oddalony, widać zdala całe czarne masy, posuwające się naprzód po śniegu. Przy świetle księżyca widać ich doskonale, a rotowe ognie rozświetlają jeszcze lepiej.
Granaty zaczynają z szumem przelatywać nad naszemi głowami. To Belfort nas osłania. Artylerja pruska rzuca granaty, ale lecą one przeważnie na prawe skrzydło, bronione przez Gardę Mobile.
Ogień z naszej strony bardzo silny. Strzelamy salwami, raz po raz. Pomimo to Prusacy zbliżają się. Co chwila trzeba zmieniać wizjery, bo dystans się zmniejsza. Lufy szaspotów są