Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/38

Ta strona została przepisana.

dze nie pozwolono między sobą mówić. Odpoczynki, zresztą bardzo krótkie, zawsze za wsiami, musieliśmy robić w szczerem polu.
Im dalej byliśmy od Belfortu, tem więcej widać było na twarzach naszej eskorty spokój. Już nas tak szybko nie pędzili, nawet wachmistrz odpowiadał na pytania naszych oficerów. Dowiedzieliśmy się nakoniec, że nas prowadzą do Altkirch, to znaczy od Belfortu około 70 kilometrów
Po odbyciu może z połowę drogi dali nam wytchnąć z godzinę, bo i kawalerja musiała popaść konie. Po tym krótkim wypoczynku marsz stał się jeszcze uciążliwszy. Kilkunastu żołnierzy pokładło się na ziemi, oświadczając, że dalej nie pójdą, wielu z nich miało nogi pokaleczone i odmrożone. Nie pomogły groźby, że ich rozstrzelają. Koniec końców ułani sprowadzili dwie furmanki z sąsiedniej wsi.
Ostatnie kilka kilometrów ledwie już się wlekliśmy. Nogi drętwiały i stawały się jakby drewniane; wielu kulało. My z porucznikiem jednakże na czele maszerowaliśmy i ani razu na podwodę nie wsiadłem.
Była godzina 9 wieczorem, kiedy dotarliśmy do stacji, to znaczy po 14-u godzinach marszu. Wprowadzono nas do dużej sali stacyjnej. Wszyscy rzucili się na podłogę i leżeli, jak zabici.