Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/47

Ta strona została przepisana.

Drogę koleją odbyłem przyjemnie. W wagonach we Francji robi się prędko znajomości. Zresztą zwracałem na siebie uwagę młodością i zgrabnem umundurowaniem.
Pociągi dochodziły tylko do Saint-Denis. Do Wersalu trzeba było okrążać Paryż drogą kołową.
Zmęczony podróżą, zatrzymałem się w Saint-Denis, aby trochę odpocząć, coś przekąsić i poinformować się o drogę. Do Paryża, ani z Paryża Prusacy nikogo nie puszczali. Kilka razy byłem zatrzymywany; musiałem się wylegitymować, że należę do armji wersalskiej, dopiero mnie puszczono.
Nie mogłem znaleźć żadnej okazji, aby się z kim zabrać, a za konie drogo żądano. Chcąc nie chcąc, puściłem się w drogę piechotą.
Z Saint-Denis do Wersalu jest duży szmat drogi. Gdym okrążał Paryż, ciągle słychać było huk armat: to fort Mont-Valerien słał granaty Wersalczykom.
W drodze — a była to już późna noc — nie bardzo mi było wesoło. Ruch na szosie prawie żaden, przytem czułem się jakoś zmęczony. Usiadłem na przydrożnym kamieniu. Słyszę nagle turkot. Wkrótce nadjeżdża kabrjolet w dobrego konia zaprzężony. Siedzi w nim dwóch mężczyzn, a widząc mnie w mundurze samego,