syn emigranta, nie mówił prawie po polsku. Bardzo mnie polubił. W jego towarzystwie najwięcej czasu przepędzałem.
Dzień tak za dniem schodził w oczekiwaniu wymarszu, a tam pod Paryżem na dobre się bili, komuniści nawet odnieśli parę zwycięstw, a o wzięciu Paryża nie było jeszcze mowy. Nie zanosi się widocznie, aby nas wysłano.
Nadchodzą biuletyny, że komuna słabnie. Armja wersalska już jest dosyć silna. Mac-Mahon objął naczelne dowództwo. Jeszcze kilka dni upływa w niepewności, czy nas wyślą, czy nie, aż tu nadchodzi depesza, że wojska wersalskie wtargnęły do Paryża, a więc obeszło się bez nas.
Dywizja nasza jest faktycznie zbyteczna, więc rozpuszczają nas do domu.
Ja i kilku innych bierzemy paszporty do Marsylji. Po drodze trzy dni zatrzymujemy się w Paryżu. Straszne rzeczy, jak miasto obecnie wygląda. Wojska biwakują na ulicach i placach, domy porujnowane, najpiękniejsze gmachy spalone, bruki powyrywane, gdzieniegdzie sterczą szczątki barykad porozrywanych granatami. Bardzo mało osób spotyka się na ulicach. Wszyscy wystraszeni. Ciągłe aresztowania, a od czasu do czasu odzywają się strzały.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/50
Ta strona została przepisana.