się, oprócz naszego bataljonu, z bataljonu żuawów, 2-ch szwadronów strzelców konnych afrykańskich i 2-ch baterji górskich.
Okolice i przedmieścia są prześliczne. Pełno domków, otoczonych pięknymi ogrodami. Dzielniee arabskie poza miastem brudne, uliczki wąziutkie, domy wyglądają, jak lepianki. Pełno w nich jakichś korytarzy, korytarzyków, zaułków, tak, że wszedłszy, trudno się zorjentować.
Po paru miesiącach pobytu i względnego pokoju, bo się nie zanosiło na żadną ruchawkę — naraz nadchodzi wieść, że o 40 kilometrów od Sidi-Bell-Abbes pokazała się banda rabusiów, która niszczy i morduje kolonistów.
Wyrusza natychmiast szwadron strzelców i moja kompanja za nim. Rozkaz jest gwałtowny, maszerujemy więc forsownie. Przechodzimy przez kilka wiosek europejskich. Koloniści są przeważnie rodem z Alzacji. Witają nas z radością, bo już drżą przed Arabami.
Marsz był ciężki, ale dosyć wesoło go przebyliśmy. We wsiach wszędzie nas częstowano dobrem winem.
Stanąwszy na miejscu, zastaliśmy już konnych strzelców w biwaku i wysłane patrole w okolice.
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/66
Ta strona została przepisana.