Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/73

Ta strona została przepisana.

W kilka lat później, będąc już w służbie holenderskiej, dowiedziałem się, że ta piękna wioska została zrabowana, spalona, część ludności wyrżnięta przez bandy Arabów, a nasz osławiony pułkownik za spóźnienie się z pomocą poszedł pod sąd i dostał dymisję.
Jeszcze kilka miesięcy spędziłem w Saidzie. Zdrowie mi dotąd dopisywało ostatecznie; źle nam tu nie było, ale zaczęliśmy się nudzić. Żołnierz ma tę naturę, że ciągle dąży do czegoś nowego, choćby gorzej, to nic, aby przyszło coś, czego się jeszcze nie doświadczyło.
Nakoniec dostajemy rozkaz wymarszu do Géryville. Jest to najobrzydliwszy garnizon z całej prowincji Oran, ostatni posterunek francuski już na brzegu Sahary. Dziewięć dni marszu etapem, bez wody i drzewa. Niektóre etapy liczą więcej, niż 40 kilometrów; nawet duarów arabskich już się tu nie spotyka.
Na etapach stoją tak zwane karawan seraj. Jest to budynek, obwiedziony wysokim murem, ze strzelnicami; w środku studnia, zazwyczaj tylko kilku Hiszpanów w mm mieszka; pilnują wody.
Idziemy bez drogi, bo choćby i była, to ją siroko zasypie doszczętnie; marsze strasznie męczące, gdy noga w piasku więźnie po kostki; upały zabijające, a ten nieszczęśliwy tor-