Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/74

Ta strona została przepisana.

nister dobija ostatecznie. Żadna armja europejska takich ciężarów nie nosi.
Droga idzie stopniowo pod górę, bo to płaskowzgórze Atlasu. W dzień upały do 45 stopni, a w nocy termometr spada na zero. Nieraz rano wstajemy o 2-ej po północy, grzejemy ręce przy małych ogniskach, bo nie można nawet zwinąć tornistra. Dodać należy, że sypiamy w malutkich namiotach na gołej ziemi, okrytej tylko kołdrą wełnianą. Zasypia się w potach, a budzi się, dzwoniąc zębami
Żywność, jaką otrzymuje żołnierz w marszu, jest dostateczna. Mięsa dają dużo, ale cóż, kiedy go jeść nie można. Woły, które pędzimy z sobą i które codziennie się zabija, są wyczerpane gorącem i brakiem wody, wskutek czego mięso ich jest niesmaczne. Żyjemy przeważnie czarną kawą, która zawsze jest dobra, dodaje sił i podnieca na razie.
Po kilkodniowym marszu, stajemy w Sisifie. Jest to rodzaj reduty z załogą pół kompanji piechoty, sekcją artylerji i oddziałem intendentury. Załogę tę luzują co trzy miesiące. Mamy tutaj dzień odpoczynku.
Jak okiem sięgnąć, a widz; się na ogromny dystans, step piaszczysty, gdzieniegdzie małe wyniosłości z piasku, naniesione wiatrami; ani jednego drzewka, ani trawki. Czasami przela-