ków ratunku na miejscu, kwalifikuje kilkunastu najciężej chorych do Francji.
Znowu więc w drogę, do Oranu, tym razem już wygodnymi ambulansami. Podróż odbywamy dosyć szybko w asystencji dwóch doktorów.
W Oranie szpital wspaniały, zupełnie jak we Francji. Nic tu nie brak, co może ulgę przynieść choremu. Siostry miłosierdzia prześcigają się, aby nam osłodzić ciężką dolę.
Wyglądamy wszyscy, jak kościotrupy, bez włosów na głowie. Gdy tylko wzmocnimy się troszkę, wyślą nas do Marsylji.
Po dziesięciodniowej troskliwej opiece, czuję się troszkę lepiej, ataki febry są słabsze; widocznie powietrze nadmorskie zbawiennie działa, a przytem nadzieja zobaczenia Francji dodaje mi sił.
Następuje dzień wyjazdu.
Morze dosyć spokojne. Jedziemy okrętem szpitalnym. Drugiego dnia podróży czuję się o wiele lepiej, siedzę na pomoście. Powietrze morskie ogromnie dobrze mi robi. Pierwszy raz od wielu miesięcy wypiłem kieliszek wina i zjadłem parę biszkoptów z apetytem.
W Marsylji prosto z okrętu transportują nas na pociąg i po dwóch godzinach stajemy w Tulonie. Umieszczają nas tu w szpitalu
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/82
Ta strona została przepisana.