Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/85

Ta strona została przepisana.

dzośmy się polubili. Najwięcej czasu w jego towarzystwie spędzałem.
ja z każdym dniem czułem się tu silniejszy; ataki febry zupełnie ustąpiły i już po parę kilometrów robiłem w głąb wyspy. Jako pamiątka po przebytej chorobie pozostała głowa łysa, jak kolano, co dziwnie wyglądało u chłopca 20-letniego. Później czupryna mi odrosła.
Cztery miesiące pobytu już minęły, czułem się zdrów i silny, zacząłem tęsknić do pułku i kolegów, więc prosiłem doktora o wysłanie mnie z powrotem. Po zbadaniu jednakże, zaopinjował, że jeszcze z miesiąc pozostanę tutaj.
Nadszedł wreszcie dzień wyjazdu. Po serdecznem pożegnaniu z Czywilowem, przez Marsylję popłynąłem znowu do Oranu, gdzie komendant petit-depôt zatrzymuje mnie dla wypoczynku trzy dni i dyliżansem pocztowym odsyła do Maskary.
Zastałem moją kompanję z nowym kapitanem, panem Masson. Jest to Amerykanin, ale wychowany we Francji, oficer z wyższem wykształceniem wojskowem, nadzwyczaj ugrzeczniony, lecz trzymający się sztywno. Chodzący regulamin! Na wstępie oświadczył mi, że poda mnie do awansu na sierżanta, ale muszę ssę przygotować do egzaminu. W bataljonie zastaję także nowego adjutanta majora, p. de