Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/87

Ta strona została przepisana.

Nie uśmiecha mi się podróż, ani też powrót do tego garnizonu, gdzie mało życiem nie przypłaciłem pobytu, ale że jestem uradowany z nowego awansu, a nadewszystko, że położenie moje, dotychczas znośne, o wiele się poprawiło zarówno materjalnie, jak i moralnie, więc wesoło zapatruję się na wszystko.
Wyruszam na czele 24 ludzi i dwóch ze służby pociągowej, z czterema mułami. Żołnierze są wszyscy z tych, którzy opuścili szpitale i podążają do swego bataljonu. Muły niosą żywność. Jeżeliby kto zachorował w drodze, wpakuje się go na muła. Umieszczamy na nich także wszystkie tornistry. W tych warunkach bez wielkiego zmęczenia przychodzimy na pierwszy etap.
Po dłuższym wypoczynku o godz. 2-ej po północy daję rozkaz do wymarszu. Przed samem wyjściem żołnierze pociągowi proszą mnie, czy nie mogliby wyjść później o jaką godzinę, to i tak nas prędko dogonią; muły nie zdążyły jeszcze zjeść. Zgadzam się na to.
Noc jest dosyć chłodna, więc maszerujemy pośpiesznie, z początku nie robiąc nawet zwyczajowych przystanków. Żołnierze są doskonale usposobieni, całą drogę śpiewają i dowcipkują. O 10-ej rano powinniśmy być już na etapie.