Widzę po ich minach, że są przerażeni, ale rozumieją, o co chodzi, i zgadzają się, tylko protestują, gdy dwóch chorych żołnierzy wsadzam na ich konie, a im każę iść piechotą naprzód.
Chcę się od nich dowiedzieć, jak daleko jeszcze jesteśmy od etapu, ale nie możemy się porozumieć. Teraz dobywamy ostatnich sił, z nadzieją, że jeszcze nie zginiemy. Głód i pragnienie dokucza; już nikt oddawna nie ma am kropelki wody. Po dwóch godzinach marszu, Arabowie wskazują nam karawan-seraj, ale jeszcze daleko.
Bogu Najwyższemu dzięki! Arabowie upominają się o swoje konie i chcą odjechać. Nie mogę się na to zgodzić, bo pewno jeszcze będzie z 7 kilometrów, a co zrobię z chorymi?
Radzi, nieradzi idą z nami. Ostatnie parę kilometrów, to już nie marsz, lecz jakieś utykanie, bo nogi zupełnie zdrętwiały.
Była godzina 8-ma wieczorem, to znaczy 20 godzin marszu.
Muły nasze o 10-tej rano już były na miejscu.
Na drugi dzień robimy jednodniowy odpoczynek. Następnego dnia wyruszamy w drogę. Resztę etapów odbywamy, nauczeni doświadczeniem, dosyć pomyślnie. Ludzie z mułami
Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/92
Ta strona została przepisana.