Strona:Henryk Sienkiewicz - Wspomnienia sierżanta Legji Cudzoziemskiej.djvu/94

Ta strona została przepisana.

mi zwożą wodę do polewania, bo ta, co rurami przychodzi, nie wystarcza. Sprowadził sobie dwa strusie, które prędko dały się obłaskawić i chodzą sobie w oparkanionym ogrodzie.
Niektórzy oficerowie mają gazele, które do tego stopnia są oswojone, że chodzą jak psy za nimi.
Mamy także w obozie dwa duże orły uwięzione na łańcuszkach za nogi, ale zbliżać się do nich nie można, nie dają się oswoić.
Na tem pustkowiu, przy tej monotonności, życie koleżeńskie nadzwyczaj silnie się rozwija i zbliża serdecznie, to też codziennie zbieramy się w swojem kółku i na gawędce czas spędzamy. Szczególnie wesołem usposobieniem odznacza się Brynk, zawsze pełen dowcipów i anegdot, syn emigranta z 1830-go roku i matki Francuzki. Kształcił się w szkole Batignolles. Ojciec jego, wielki patrjota, w tym też duchu wychował i syna.
Opowiadał mi nieraz, że w domu ojciec nie pozwalał mówić inaczej, jak po polsku, a matka musiała się uczyć i, choć z trudem, mówiła jednak tym językiem.
My, sierżanci, mamy tu więcej zajęcia. Nasz kapitan nie daje nam spokoju. Codziennie po południu teorje, jeżeli nie pamięciowe, to praktyczne; wymaga od nas znajomości ma-