Mieli rację niemieccy specjaliści zagadnień wschodnich, którzy dawno już zauważyli, że „Drang nach Osten“ ustąpił miejsca „Flucht aus dem Osten“. Trzeba to spostrzeżenie uzupełnić: cierpiące na brak „przestrzeni życiowej“ Niemcy zawdzięczają Polakom, że — o paradoksie! — nie wyludniły się na swych wschodnich terenach. Hasło parcia na wschód nie było nakazem życia; tym było, przeciwnie, hasło ucieczki ze wschodu.[1]
Z kolei wypadnie zainteresować się grupą emigracyjną, którą stanowili Polacy w Berlinie, w Niemczech środkowych i północnych a przede wszystkim w Westfalii i Nadrenii. W przeciwieństwie do ludności autochtonicznej zaliczają się do nich w pierwszym rzędzie robotnicy, także rzemieślnicy po trochu i kupcy. Już przed I wojną rozwinęli oni wśród siebie bujne życie organizacyjne, tak bujne, że nie pozbawione politycznych sprzeczności. Jak wszyscy Polacy w Niemczech, tak i oni gorąco byli przywiązani do „wiary ojców“, do katolicyzmu. Rozkwitła na nowo w pierwszych latach powojennych działalność społeczno‑narodowa, przechodziła z kolei głęboki kryzys. Szczególnie w roku 1923, wskutek inflacji w Niemczech i w Polsce (gdzie wielu emigrantów zdążyło już ulokować swe wszystkie przez dziesiątki lat gromadzone oszczędności), wskutek okupacji francuskiej, masowej emigracji wtórnej (głównie do Francji) i wielu innych powodów doznała ona niemal zupełnego zahamowania. Gorzej — ten kryzys był następstwem innego, kryzysu zaufania do odrodzonej Polski, do tak popularnych
- ↑ Leszek Gustowski w swym jasnym, przekonywającym artykule w „Przeglądzie Zachodnim“, nr 4—5/45 r. pt. „Pomorze Zachodnie między pierwszą a drugą wojną światową (1918—1945)“ udowadnia to szczegółowo, przytaczając m. in. ciekawe cyfry, opracowane przez Wernera Witta z uniwersytetu w Gryfii, który obliczył, że w latach 1840—1910 Pomorze opuściło 744 000 osób, tj. 52,7% przyrostu naturalnego w tym okresie.