czy później kończyło się germanizacją jednostki, osiadłej w nieznanym, przeważnie czysto niemieckim terenie. Nie wolno też zapominać o innych następstwach ustawy, równie przykrych dla Polaków jak i Niemców, tj. o ograniczeniu prawa własności do tego stopnia, że z trudem można to już w ogóle nazywać własnością (niepozbywalność gospodarstwa, niepodzielność). Niepodzielność zaś doprowadzała często do niesnasek i kłótni w rodzinie, ba, nawet do rozbicia wśród rodzeństwa, domagającego się każde dla siebie prawa dziedziczenia.
Niebezpieczeństwa te słusznie ocenili Polacy jako brzemienną w skutki groźbę dla swej egzystencji narodowej. Rozpoczęła się kierowana przez Zw. Pol. w N. energiczna walka o niezaliczanie gospodarstw polskich do kategorii „zagród dziedzicznych“, jedną swą podstawę mająca w samym tekście ustawy, której założeniem i celem było przecież zapewnienie „źródła krwi“ dla narodu niemieckiego i zabezpieczenia „starych niemieckich obyczajów włościańskich“, drugą zaś w wielokrotnych oświadczeniach Hitlera, że „narodowy socjalizm nie zna pojęcia germanizacji“[1]. Mimo gwałtownego oporu Polaków „krew“ polską uznali Niemcy za „szczepowo zbliżoną“ do swojej[2].
Sami Niemcy niewątpliwie zdawali sobie sprawę z kompletnej bezzasadności prawnej traktowania chłopów pol-
- ↑ Mowa Hitlera 17 maja 1933 w Reichstagu.
- ↑ Typowym i zasadniczym w tej mierze był wyrok „sądu dla spraw zagród dziedzicznych“ („Anerbengericht“) w Wielkich Strzelcach z dn. 18. IV. 1934, wydany w sprawie Polaka Franciszka Myśliwca, który wniósł skargę przeciwko zaliczeniu jego gospodarstwa do „zagród dziedzicznych“, z uzasadnieniem, że nie uważa swej krwi za „szczepowo zbliżoną“ do niemieckiej. W wyroku, oddalającym skargę, sąd wyraża między innymi następujący pogląd: „Małżonkowie Myśliwiec są jak setki i tysiące innych włościan górno‑śląskich Górno‑Ślązakami, tej samej krwi i pochodzenia co wszyscy ci włościanie,