wane siły nauczycielskie. Ponieważ nauczycieli polskich w Niemczech nie było, niemieccy zaś na tych terenach już to nie znali, już to (w minimalnej części) władali jęz. polskim więcej niż słabo, tyle właśnie, by go gruntownie dzieciom polskim obrzydzić (zwłaszcza, że i woli w tym kierunku nie brakło) — przeto był on nadal — podobnie jak za Bismarcka — wyparty ze szkół, tym bardziej, że władze szkolne niższe do zrealizowania rozporządzenia kwapiły się jak najmniej[1]. Ówczesny inspektor szkolny w pow. złotowskim, Meske, nie załamuje wyrównanego pod tym względem szeregu „schulratów“ Śląska, Prus Wschodnich i Pogranicza. W jego odpowiedzi z 4 lipca 1920 roku na jeden z okólników ministra oświaty trudno się doszukać objawów obiektywnego i pedagogicznego ustosunkowania do kwestii polskiego nauczania (por. ods. 30 w rozdz. II).
Toteż nic dziwnego, że wnioski o język polski w szkole, pojawiające się w pow. złotowskim już w r. 1919, załatwiane były bardzo opieszale i z upływem czasu coraz opieszalej. Sytuacja na tym odcinku stała się w końcu do tego stopnia nieznośna, że w jednym z wielu swych odważnych wystąpień w sejmie pruskim dn. 15. 3. 1927 pos. Baczewski zaatakował w ostrych słowach władze centralne w Berlinie i regencyjne w Pile za to, że przez dwa lata nie załatwiły wniosków o język polski w szkole w 7 miejscowościach pow. złotow-
- ↑ Autor niemiecki dr Anzelm Versteyl w książce swej „Das Schulrecht der nationalen Minderheiten in Europa“, str. 99, komentuje rozporządzenie z 31. XII. 1918 następująco: „Przy swoim lokalnym ograniczeniu nie uwzględnia ono potrzeb mniejszości polskiej, zamieszkującej gromadnie wielkie miasta i ośrodki przemysłowe. Dalej zaniedbuje się formalnie uregulowania wniosków o polskie nauczanie. Najgorszym jest jednak brak jakichkolwiek norm prawnych, odnoszących się do polskiego szkolnictwa mniejszościowego, tak że prawa szkolne mniejszości polskiej przedstawiają się zupełnie negatywnie“. (Cyt. u Zdrojewskiego: „Szkolnictwo polskie...“, str. 8).