Strona:Henryka.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

ko zdaleka. Była pewna, że Armand ma jakąś „przyjaciołkę,” bo na przedmieściu nie przypuszczają, żeby dwudziestoletni chłopiec mógł się bez niéj obejść; — ale ta, którą on kocha, musi być kobietą wielkiego świata „piękną panią,” i — nie znając jéj, lecz nie wątpiąc o jéj istnieniu, Henryka uważała ją za szczęśliwą i zazdrościła rozkoszy, jakiéj musi doznawać, zanurzając palce pokryte pierścionkami w czarną i gęstą, zawsze cokolwiek zwichrzoną, czuprynę młodego patrycyusza. Ona, biedna dziewczyna! może go tylko wielbić i czcić bardzo zdaleka. Kiedy przechodząc mówił jéj: „Dzień dobry,” to jakieś nieopisane szczęście i upojenie napełniało jéj serce. Ale przypuścić, że mogła-by mu się wydać ładną!.... Nie! tak szaloną nie była.
Jemu zaś ona wydawała się zachwycającą. Pociągały go ku niéj: ciekawość i gorączka pragnienia budzącéj się do życia młodości. Nie narażony na żadnego rodzaju zepsucie, pozostał czystym i niewinnym, ale wybiła godzina przeobrażenia Na samę myśl, że to śliczne dziewczę jest tam, pod jednym z nim dachem, ogarniała go nagle taka niemoc, że nie był zdolny do pracy. Pozostawiając książki otwarte, wynajdywał obłudnie sam przed sobą jakiś powód, zmuszający go do przejścia przez pokój, w którym siedziała Henryka, dlatego tylko, aby mógł na nią spojrzéć i pochwycić wzamian błysk jéj oka. Potém wracał do swego studenckiego pokoju, rzucał się zmęczony na kanapę i leżał wyczerpany, niespokojny, z głową gorącą, poziewając i zaledwie mogąc się wstrzymać od płaczu.
Henryka, cokolwiek doświadczeńsza, spostrzegła w końcu niepokój młodego człowieka, wywołany jéj widokiem. Czyż to być może? Ona mu się podoba! Ten „paniczyk,” taki delikatny, takie „cacko,” jak go nazywała w myśli w swoim języku ludowym, ten Armand, który podług niéj musiał pochodzić z innéj niż ona rasy, który jéj robił wrażenie półboga, raczył zwrócić na nią uwagę! W pierwszéj chwili czuła się tém zmieszaną, tak szczerze była pokorną, potém najtkliwsze uczucie wypełniło jéj serce.
Ach! Armand potrzebował tylko skinąć. Wszystko, coby zechciał, natychmiast! Pełna prostoty, nie znała zalotności, ani wybiegów w uczuciu. Tak! w jedném mgnieniu oka gotowa była oddać siebie, swoję kwitnącą młodość, przedewszystkiém zaś serce, w którego głębi czuła siłę tajemniczą, niepokonaną,