w tak nazwanym ogrodzie, zasadzonym jedynie tylko kandelabrami i paterami do składania kapeluszów, w którym jednakże tego dnia akacya kwitnąca w sąsiedztwie roztaczała woń wiosenną. Armand wysłał przedewszystkiem posłańca z liścikiem usprawiedliwiającym się do domu, gdzie był zaproszony na obiad, potém zażądał, czyli raczéj przyjął potrawy, jakie mu narzucił usługujący. Co ich oboje mogła obchodzić flądra Joiuville, albo polędwica Rossini? Siedzieli naprzeciw siebie, pochłaniali się oczyma, szczebiotali jak śpiewne ptaszki, a w nic nieznaczących zdaniach, jakie między sobą wymieniali: „Proszę o pełną szklankę wody,” lub „Jeszcze kawałek ryby,” słychać było oddźwięk miłosnego wzruszenia.
Armand wyciągnął na gawędkę swoję nową przyjaciołkę. Opowiedziała mu dzieje swego skromnego życia. Nie, z pewnością, nie wychowała się na różach. Jednakże, gdy była jeszcze maleńką, warunki bytu nie wydawały się tak ciężkiemi. Jéj ojciec, — wdowiec, — zdolny mechanik, zarabiał dosyć, tak, że wystarczało na potrzeby jego małéj córeczki i staréj siostry, która się zajmowała wychowaniem dziecka. Ale, jednego dnia, biednego człowieka porwało koło maszynowe i zgniotło na miazgę. I oto została się sama z ciotką, kobietą ze wsi, która nie umiała żadnego rzemiosła. Dawny zwierzchnik ojca wypłacał pensyą sierocie, ciotka zajmowała się gospodarstwem, wszystko to jednak nie wystarczało na utrzymanie. Dziecko, po przyjęciu pierwszéj komunii, musiało iść zaraz do pracowni, przestać chodzić do szkoły, gdzie zresztą nie wiele się nauczyła.
— Och! panie Armandzie, gdyby pan widział moję bazgraninę i szkaradne błędy, jakie robię w pisowni.... Aż mi wstyd!
Opowiadała mu o cierpieniach, znoszonych przez długie lata, o tém, jak sprzęt po sprzęcie pozbywali się całego urządzenia domowego; jak często zastawiano zegar w Mont-de-Piété, żeby było co włożyć do garczka; jaką troską straszliwą był zwykle każdy nadchodzący piérwszy miesiąca, gdyż nie było czém zapłacić za mieszkanie. Na szczęście, ona się już doskonale nauczyła szycia i teraz mogą się utrzymać, och! bardzo skromnie, jednak się żyje. A nawet ma nadzieję polepszenia bytu. Mówiono o niéj pani Pameli, sławnéj krawcowéj, u któréj jest miejsce wolne, i w tych dniach, jutro może, ma nadzieję
Strona:Henryka.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.