Strona:Henryka.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

wyziewów, trawiony zwolna gorączką, albo że był nieludzko męczony i zamordowany przez żółtych. I to z jéj winy. Bo to ona, poświęcając się zupełnie synowi, który ją dziś opuszcza, doprowadziła do rozpaczy pana de Voris.
Ach! okrutne dziecko!
Dochodzi do najwyższego stopnia smutku. Dziennik wypadł jéj z rąk na kobierzec. Przed nią, w półcieniu, przekształcającym przedmioty, wielki portret ożywia się, występuje z niego postać, patrzy na nią surowemi i smutnemi oczyma, zdaje się, że nad nią płacze i wyrzuca jéj stracone i zmarnowane życie. Zewnątrz, wielkie miasto, nieusypiające nigdy, turkotem i hałasem daje znak swego istnienia, a pani Bernard wraca znów do trapiącéj ją bezustanku myśli. W téj chwili, gdzieś, w tym wielkim Paryżu, jéj syn znajduje się w objęciach kochanki, kobiety, którą więcej od niéj kocha. I ukrywając nagle twarz w dłoniach, zalewa się gorącemi łzami.
Niestety! niestety! Takie to prawo natury. Mały ptaszyna nabrał sił, porósł piórkami, skrzydła rwą się do lotu. Zniecierpliwiony pragnieniem swobody, wychyla się na brzeg gniazda i, mimo pisku matki zrozpaczonéj, ulatuje... uleciał!


X.

Dni, tygodnie mijają, a przykry stosunek między synem a panią Bernard pozostaje jednaki.
Na pozór pogodzili się. Kiedy drugi raz rzucił się ku niéj z otwartemi ramiony, nie miała siły go odepchnąć. Całują się na dzień dobry i na dobranoc, ale dla każdego z nich ten pocałunek jest męczarnią. Matka za dotknięciem ust syna, tak świeżych, pod sypiącym się miękim wąsikiem, nie może się wstrzymać od dreszczu wstrętu. Zdaje się jéj, że odnajduje, odczuwa smak pieszczot „tamtéj” kobiety, któréj tak bardzo nienawidzi. Czasem musi się powstrzymać, aby nie obetrzéć twarzy. Co do niego, kiedy całuje matkę, na téj twarzy chłodnéj, podawanej mu z niechęcią, prawie z rezygnacyą, nie czuje serdecznego ciepła dawnych czasów.
Pani Bernard nie mówi nigdy z synem o jego stosunku.