ujrzy na ścianie, w popstrzonych przez muchy ramach, Bitwę pod Austerlitz lub Pożegnanie Fontainebleaux?
Gdy już zapalą latarnie gazowe, idzie daléj. Czasem jaki oficerek, wracający ze Szkoły wojskowéj i przybyły do Paryża dla pohulanki, zwalnia kroku na widok téj zręcznéj Paryżanki; ale, widząc oczy takie smutne, takie bardzo smutne, przebiega, nie zaczepiając jéj wcale. I Henryka przechodzi przez ulice opustoszałe, gdzie gorący powiew wiatru, poprzedzającego burzę, pędzi przed nią piérwsze liście opadłe, smutne, zeschłe liście przedwczesnéj paryzkiéj jesieni.
Tęsknota strawiła-by ją, przyprawiła o chorobę, gdyby co tydzień nie odbierała listu od Armanda. Nie może adresować wprost do niéj, ze względu na starą ciotkę. Ale co Niedziela, Henryka, wolna tego dnia, biegnie na pocztę po swój list, list ukochany, i czyta go w ogrodzie Luxemburgskim, położonym tuż przy gmachu pocztowym. Ach! przechodnie odświętnie ubrani mogą pokazywać sobie ze śmiechem tę ładną dziewczynę, zatopioną w czytaniu. Bardzo téż ją obchodzą! Idąc zwolna pod kasztanami, do połowy z liści ogołoconemi, czyta poraz dwudziesty cztery stronice, zapisane najtkliwszemi czułościami przez jéj nieobecne bóztwo. Ten list, w którym każdy wyraz schlebia jéj sercu, to jedyna podpora, jedyna ucieczka biednéj dziewczyny. Będzie go nosiła za stanikiem przez cały tydzień i odczytywała codziennie przed udaniem się na spoczynek.
Najgorsza sprawa bywa z odpowiedzią. Z Luxemburga wraca Henryka do domu i popołudniu, kiedy ciotka idzie na nieszpory, siada przy rogu stołu, rozkłada papier, stawia butelkę z atramentem, wybiera nowe pióro, wilży je w ustach, zapada w zadumę i nie wié, co pisać. Teraz już się tak nie wstydzi swego niezgrabnego pisma i błędów w ortografii. Armand tyle razy jéj powiedział, że je lubi, że lubi wszystko, co od niéj pochodzi. Ale nigdy nie znajdzie sposobu powiedzenia tak ładnie, tak wdzięcznie tych czarodziejskich słów: „Kocham cię.” To téż pierwsze wyrazy jéj odpowiedzi są zawsze niezręczne, niepewne. Wkrótce jednak uczucie ją porywa; pisze do swego ukochanego, jakby stał przy niéj, jakby do niego mówiła; i wtedy, nie domyślając się nawet, znajduje śliczne zwroty i tworzy przejmujące do głębi duszy obrazy. I tak, jednego dnia, chcąc upewnić o swej stałości Armanda, który, prawie zazdrosny, pyta
Strona:Henryka.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.