Na ostatniéj z nią schadzce, był już bardzo słaby i, widząc ją zaniepokojoną, przyrzekł pisać do niéj nazajutrz. Ale minął dzień jeden i drugi, a listu nie otrzymała. Przejęta okropną trwogą, zdobyła się na odwagę i, cała drżąca, przestąpiła próg tego domu, przerażającego ją, jak widmo, a gdzie się znajdował człowiek, którego nad wszystko kochała, i kobieta, która jéj nienawidziła.
Henryka nie była tu już ze sześć miesięcy, sądzi więc, że jéj matka nie pozna.
Ale matka Benouf ma doskonałą pamięć i, jak tylko ją ujrzała, rzekła:
— Ach! to ty, panno Henryko. Tak się teraz nie pokazujesz!... Przyszłaś się zapewne dowiedziéć o zdrowiu syna pani Bernard?... Biedaczysko, ma się wcale niedobrze! Pokazuje się, że to tyfus.. No, no, cóż ci się stało? Zbladłaś! Ach! mój Boże! ależ ona mdleje!
Istotnie, Henryka chwieje się, ugodzona w samo serce. Matka Benouf sadza ją na swojém wielkiém krześle, na którém zwykle drzemie, pilnując dzwonka, potem szuka buteleczki z melisą, nie znajduje i nie wié już, co począć; ale szwaczka opuszcza głowę na piersi poczciwéj kobiety i, nie mogąc powstrzymać swéj boleści, woła, zalewając się łzami:
— Armand! mój biedny Armand!...
Ach! matka Benouf nie potrzebuje większych zwierzeń; zdumiona w piérwszéj chwili, teraz już wszystko rozumié. Ale ma serce zacne. Prawdopodobnie, będąc młodą, kochała, jak i inne. Przykro jéj patrzeć na ciężkie zmartwienie takiego młodego dziecka i stara się, o ile może, dodać jéj cokolwiek odwagi.
— Jakto, panno Henryko? pan Armand jest twoim przyjacielem! Proszę, taka nieprzystępna! Lękam się, moje dziecko, czyś nie zrobiła wielkiego głupstwa... Ale nie o tém mowa... Przedewszystkiém nie trzeba rozpaczać. Jest chory, to prawda, ależ bo młode ma siły. Założyła-bym się, że wyzdrowieje! No! no, przyjdź do siebie... Tak! znam się na tém dobrze. Podobne rzeczy bolą, kiedy się ma trochę uczucia... I ja przez to przechodziłam, nie zawsze byłam starą dziwaczką, wychowującą kanarki... Jakto, jeszcze płaczesz?... Może to i lepiéj. Nic tak ulgi nie przynosi, jak łzy, moje drogie dziecko!
Strona:Henryka.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.