Strona:Henryka.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

I gruba poczciwina, wzruszona łzami młodéj dziewczyny i sama blizka płaczu, przygarnęła jéj ładną główkę do swych szerokich piersi i zaczęła ją całować i pieścić.
Matko Benouf, byłaś tylko prostą odźwierną i to odźwierną, jakiéj-by nie znieśli w szanującym się domu. Twoja izdebka zarażała całą bramę wonią cebuli i klatek z ptakami. Byłaś starą, bardzo zwyczajną i pospolitą kobietą, a twój nos, schylony ze współczuciem ku Henryce, był cały zatabaczony. Bądź jednak błogosławioną, matko Benouf, bo pod twoim żółtym w kwiatki kaftanikiem było coś najrzadziéj spotykanego na świecie, w czego istnienie nawet nie wierzą, było serce wyrozumiałe i dobre. I dzięki tobie, to dziecię ludu, ta biedna zakochana, któréj błąd był tak do przebaczenia i któréj surowość praw towarzyskich odmawiała pociechy ucałowania umierającego kochanka, mogła, przez chwilę przynajmniéj, oprzéć bolejącą głowę na łonie kobiety i czuć w niém dla siebie iskrę macierzyńskiéj litości.
Co wieczór Henryka przychodziła do matki Benouf dowiadywać się o zdrowie Armanda. Przychodziła dopiéro po skończeniu roboty. Bo taki los biednych: chociaż-by serce pękało z bólu, trzeba mimo to pracować, zarabiać na życie. Przez błoto i mgłę nocy zimowéj śpieszyła pod arkady ulicy Rivoli, przebiegała opustoszały plac Karuzeli i ci, co widzieli przy jasném oświetleniu elektryczném to dziewczątko, biegnące szybko z podniesioną spodniczką, mogli pomyśléć, niestety! że śpieszy na jakieś wesołe spotkanie. Ale jak tylko dochodziła do mostu des Arts, zwalniała kroku. Tam, w oknie, tak dobrze jéj znaném, rozpoznawała zdala słabe światełko. Tam-to jéj ukochany walczył ze śmiercią. Wtedy nagle odchodziła ją odwaga i szła wolno, żeby o chwilę późniéj wejść do matki Benouf. Ostatnie wiadomości były takie przerażające! „Gorączka bezustanna. Chory jest bardzo niespokojny.” Czegóż się dowié jeszcze bardziéj złowrogiego i rozpaczliwego?
Trwało to dni dziesięć, podczas których biedna dziewczyna żyła otoczona jakby atmosferą grozy.
Wszakże jedna z robotnic Pameli, która niegdyś chorowała na tyfus i którą Henryka pytała o tę chorobę, mówiła, że po dziewięciu dniach niebezpieczeństwo śmierci jeśli niezupełnie jest usunięte, to przynajmniéj znacznie zmniejszone. Jest to