Strona:Henryka.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

pamięć jéj syna, wszystko to było zbyt przykre. Nie chciała o tém myśléć i prawie doszła do tego.... I oto, ta szkaradna i sromotna przeszłość znów staje przed jéj oczyma!
Ta nędznica, któréj pocałunki były może zabójczemi dla Armanda, ośmiela się składać kwiaty na jego grobie! I jakiém prawem? Z jakiego tytułu? Dlatego, że go kochała? Czyż można nazwać miłością zapały jakiéjś ulicznicy? Dlatego, że go kocha jeszcze? Cóż znowu! Czułość gryzetki, która za miesiąc, za dwa tygodnie, już o nim zapomni i weźmie innego kochanka. Nie! nie! ona nie zniesie, ona, matka, z sercem przebitém siedmiu mieczami, aby te kwiatki leżały obok jéj wieńców! Na kamieniu, do którego się zbliża, z piersią przepełnioną łzami i cierpieniem, nie chce widziéć oznak pamięci ladacznicy, która tam przyszła z okiem zaledwie wilgotném i sercem pełném bezwstydnego żalu! W błoto, na śmiecie te kwiaty plugawe!
I już pani Bernard schyla się po fijołki, aby je rzucić daleko od grobu, ale zatrzymuje się nagle.
Ogołacać grób! To prawie świętokradztwo. Gdyby to jéj syn widział!... Niestety! może ta ofiara była bardzo miłą temu, co zasnął na wieki pod tym kamieniem. Kto wié, czy piérwsze kwiaty, które ozdobiły jego grobowiec, nie były mu droższe od kwiatów, przyniesionych przez matkę w żałobie? Ach! jakaż myśl straszna!
Ale pani Bernard przypomina sobie, że przyszła tutaj po to, aby się modlić. Wyrzuca sobie, że w takiém miejscu dała się unieść uczuciu zawziętości. Klęka, żegna się. Tak! godzina przebaczenia wybiła. Tak! myśląc o swoim biednym synu, powinna tylko pamiętać, że przez lat dwadzieścia był jéj pociechą, jéj dumą, jéj szczęściem. Tak! powinna być więcéj wyrozumiałą dla téj młodéj dziewczyny, która, mimo wszystkiego, może szczerze kochała Armanda, która, w każdym razie, nie zapomniała o nim, kiedy złożyła te skromne kwiatki.
I kiedy pani Bernard po długiéj modlitwie wstaje i, odchodząc, rzuca jeszcze ostatnie, długie spojrzenie na grób, bukiecik Henryki leży na tém samém miejscu.
Od tego czasu, pani Bernard przyjeżdża na cmentarz co Niedziela i za każdym razem przekonywa się, że Henryka wcze-