członków Akademii spostrzega się ze zdziwieniem, że nuci piosenkę Desangiera, którą mu za czasów Karola X śpiewała w gabinecie restauracyi Pod skałą gryzetka z bufiastemi przy sukni rękawami i w trzewikach na wysokich obcasach. Pod wpływem cudnéj pory wszystko się odmładza, wszystko pragnie żyć.
W buduarze, do którego przez okno otwarte wpada orzeźwiające powietrze i wiele światła, pani Bernard des Vignes, — tak! ona sama, — doznaje także upajającego oddziaływania rozkosznéj pogody.
Pojutrze odbędzie się jéj ślub, pojutrze zrzuci żałobę; i oto właśnie, stoi na kobiercu pudło z kapeluszem, mającym jéj służyć przy tym uroczystym obrzędzie. Przed chwilą modniarka, obracając stroik na ręce, mówiła zachęcającym głosem kupcowéj:
— Zastosowałam się do życzenia pani i zrobiłam coś zupełnie poważnego.... Jedna, jedyna gałązka bzu.
I pani Bernard, przymierzając kapelusz przed zwierciadłem, przyznała, że jest upięty z wielkim smakiem, że jéj w nim bardzo do twarzy, — i uśmiechnęła się.
Tak! uśmiechnęła się. Bo teraz łagodny uśmiech często gości na jéj twarzy. Jest kochaną, jest znów kobietą i pragnie się podobać. W dniu, w którym, będąc sama z panem de Voris, spojrzała nań przyzwalająco, zobaczyła bohaterskiego żołnierza z pod Metzu i z Tonkinu, jak rzucił się do jéj stóp, oniemiały i prawie bezprzytomny z nadmiaru szczęścia, i jak, niby dziecię, wylewał łzy na jéj dłoniach. A ona? czyż będzie mogła kochać? Przynajmniéj jest pewna, że będzie bardzo kochaną. Och! jakże się ona uspokoi, jak odetchnie, jak przyjdzie do siebie w téj atmosferze miłości! A przytém, to tak miło dać komuś szczęście!
Nie! O Armandzie nie zapomniała i nigdy o nim nie zapomni. Po jutrze, klęcząc obok swego przyszłego małżonka, pani Bernard będzie myślała o synu, będzie się za syna modliła. A jednakże, jednakże!... Jak daleką jest od dawniejszéj rozpaczy. Czarny, ponury smutek, który po niéj nastąpił, rozwiał się i zmienił w jakąś tkliwą smętność. Nie! nie zapomniała o Armandzie. Jednakże rana się goi i zabliźnia. Owa niepocieszona cierpi mniéj, i przed chwilą, — ach! nędzna ludzka
Strona:Henryka.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.