„Wiedziałam dobrze, że to trwać długo nie może, że młodzieńcy wielkich rodów muszą się żenić z osobami należącemi do ich świata, że wcześniéj lub późniéj była-byś pani zniewoliła swego syna do porzucenia mię. Ale już naprzód poddawałam się temu losowi i, bądź pani pewna, że ta, którą Armand kochał, nie wyszła-by na złą kobietę. Tak, umiała-bym żyć sama w swojéj izdebce, z drogiém i jedyném wspomnieniem mojéj młodości, pocieszając się myślą, że Armand jest szczęśliwy przy boku pięknéj młodéj kobiety i ślicznych dzieci. Ale żeby w ciągu kilku dni umarł w dwudziestu latach życia, bez ostatniego nawet mego pocałunku, nie, tego przeżyć nie mogłam.
„Gdym się o tém dowiedziała w stancyjce odźwiernéj, zostałam jakby gromem rażona. Od tego dnia strasznego zdaje mi się, że czuję ciągle lód koło serca. Zaraz potém zaczęłam chorować. W dwa miesiące po śmierci Armanda, moja stara ciotka umarła i zostałam sama na świecie. Pracowałam ciągle, — trzeba było pracować, — ale jak maszyna; spędzałam godziny i dni całe, nie wymówiwszy słowa, jedynie z moim smutkiem, który mię trawił. W każdą tylko Niedzielę rano doznawałam cokolwiek pociechy, kiedym zaniosła kwiaty na grób Armanda. Ale, co do kwiatów, dziękuję ci pani, żeś pozostawiała moje drobne wiązanki przy swoich bukietach i wieńcach. To nawet budziło we mnie nadzieję, że się pani mniéj gniewasz i że mi prawie przebaczasz.
„W końcu, rozchorowałam się na dobre. Nie mogłam pracować, nie miałam pieniędzy, trzeba było iść do szpitala. Gdybyś pani wiedziała, co cierpiałam pierwszéj Niedzieli, którą tu spędziłam, na myśl, że, nieznalazłszy świéżych kwiatków na grobie, pomyślisz sobie, że zapomniałam o Armandzie! Dlatego nawet piszę, żebyś pani wiedziała, iż umieram z jego imie na ustach.
„Spowiadałam się wczoraj. Osoba, któréj ten list dyktuję, jest pobożna i wezwała do mnie kapłana. Od pierwszéj mojéj komunii nie byłam w kościele i bałam się trochę księży. Ale ten, który przyszedł, przemawiał do mnie łagodnie i powiedział, że grzechy będą mi odpuszczone. Pani będziesz równie, jak on, dobra, nie prawdaż? i wybaczysz mi, że tak bardzo kochałam twego syna.
„Żegnam panią. Gdybym śmiała zanieść jeszcze jednę
Strona:Henryka.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.