prośbę, to pragnęła-bym, aby pani, idąc zawsze na Montparnasse, raczyła kupować przy bramie cmentarnéj, jak to zwykle ja czyniłam, pęczek kwiatów stosownie do pory, pęczek za dwa grosze, nie więcéj, i składać go na grobie Armanda razem ze swojemi kwiatami. Ksiądz powiedział mi, że w Niebie złączymy się z tymi, których kochaliśmy tu na ziemi. Ale, kto to może wiedziéć? W każdym jednak razie, zdaje mi się, że biedny Armand ucieszy się w swojéj trumnie, gdy będzie odbierał dowód pamięci od swojéj przyjaciołki. Będziesz pani prawdziwie wspaniałomyślną, jeśli raczysz pamiętać i zadosyć uczynić prośbie
Henryki Perrin.”
Pani Bernard des Vignes tonęła we łzach, kończąc czytanie tego listu. Jakżeż zbladło nagle słońce Czerwcowe! Jakimż się zrobił ponurym ten ranek wiosenny! A tam, na kobiercu, w otwartém pudle, ten ładny ślubny kapelusz z gałązką bzu białego! Oblubienica jutrzejsza nie może teraz na niego patrzéć bez przykrości. Wstydzi się go.
Z pewnością przebaczyła i jeszcze przebacza! Z pewnością spełni prośbę umierającéj. Ale z oczyma wpatrzonemi w podpis Henryki Perrin, w te dwa wyrazy, które zaledwie mogła skreślić ręką napół martwą, matka Armanda głosem cichym, głosem zwyciężonéj, szepce z uczuciem niechęci i zazdrości:
— Więcéj go ode mnie kochała!