POŁUDNIE W WILLI
Gorącemi wargami Południe śniade piersi drzewom całuje
i przez sito zmierzwionych liści złotem ziarnem sypie się powoli...
Woń gęstemi, słodkiemi kroplami z nieprzytomnych ścieka magnolij
i żywicznem kadzidłem dyszą dwie zielone kaplice — tuje.
Żwir na ścieżkach trzeszczy od upału, trawa kona w soczystym krzyku.
(Biały dom się różami zapalił, w winoroślach splątanych utonął — — )
Tylko niebo oczom błogosławi dalekością, niebieskością zaśnioną...
— Mały obłok, jak wianek srebrzysty, na Alp spoczął granitowym pomniku.
Przeciekają minuty przez rzęsy, wargi lepkim się bronią godzinom —
ponad ciałem bezwładnem i ciężkiem sennie krążą dwa żółte motyle...
— Aż się w jakiejś chwili niepojętej małe drzwi ze skrzypnięciem uchylą,
ktoś na tacy przyniesie zbawienie — kwaskowate, lodowate wino.