KOCHANOWSKI
Pewnie ci dobrze było, w chróścianym chłodniku
nad kielichem zasiadłszy, miód smakować sytny —
i lato pić, perlące się w śpiewie słowików,
i niebo, w oczach córki odbite błękitnych...
I błogo było z dziecka i ptasząt szczebiotu
i ze złotego trunku, i z oddechu lata
wysączać jasną mądrość, kryształową „cnotę“,
co godzi z doczesnością i z wiecznością brata...
I łatwo było wierzyć, że życia zagadkę
już zgłębiłeś, i łatwo — w radosnem skupieniu —
swoją prawdą się z ludźmi dzielić jak opłatkiem:
śpiewać o „dobrej sławie“, o „czystem sumieniu“...
Lecz gdyś się tak pieśniami od świata odgrodził,
gdyś z cegieł swej mądrości wzniósł niezłomne mury,
w drzwi twoje Los zapukał — natrętny przechodzień,
nad domem Śmierć wionęła jak ptak czarnopióry...
I nagle... Jakby ktoś ci odmienił zdradziecko
twe prawdy „niepożyte“ — twe prawdy... znikome!
I nagle, kiedy zgasło niebo w oczach dziecka,
runęła mądrość twoja jak karciany domek!...