Strona:Hermann Sudermann-Kuma Troska.djvu/42

Ta strona została przepisana.

ruszył a kiedy z poczynającym się dnia brzaskiem ona od okna odeszła i przystąpiła do łóżeczek dzieci, zamknął oczy, aby udać śpiącego. Ucałowała bliźnięta, które spały spokojnie, wzajem objąwszy się rączkami, potem podeszła do niego a kiedy się pochyliła nad nim, posłyszał jak wyszepnęła: „Bóg mi doda odwagi! Tak być musi“. Wtedy przeczuł, że coś nadzwyczajnego się gotuje.
Skoro nazajutrz po południu powrócił ze szkoły, zobaczył matkę w kapeluszu i mantyli, w nie dzielnym stroju siedzącą w altanie. Twarz jej była bledszą jeszcze niż zwykle, ręce spoczywające na kolanach drżały.
Zdawała się czekać na niego, bo kiedy zobaczyła, że się zbliża, odetchnęła swobodniej.
— Czy gdzie wychodzisz, mamo?
— Tak, mój chłopcze — odpowiedziała — i ty pójdziesz ze mną.
— Na wieś, mamo?
— Nie, mój synku…. — głos jej drżał — nie na wieś — musisz włożyć świąteczne ubranie — aksamitną kurtka wprawdzie na nic już zniszczona — ale z popielatego ubranka wywabiłam plamy — ujdzie jeszcze — oczyść sobie także buty — ale prędko…
— Gdzież my więc pójdziemy, mamo?
Wtedy uścisnęła go serdecznie, przytuliła do siebie i rzekła z cicha:
— Do białego dworu!